niedziela, 24 maja 2015

Dzień 4.

    Pogoda dzisiaj była zmienna: raz paskudnie i mokro, to znów mokro i paskudnie. Ale by ktoś nie zarzucił mi, że tylko narzekam i narzekam, muszę przyznać, iż jedno pozostawało w niej stałe: przenikliwe zimno. Pomimo tego nie zamieniłbym tych wspaniałych godzin jazdy na nic innego i uważam, że to właśnie ja dokonałem dziś najwłaściwszego wyboru nie idąc na wybory! Rower, Bieszczadzkie drogi, wiatr we włosach (sic!) i nicniemuszenie, to jest prawdziwa wolność, a nie ta, którą w kółko próbują nam wmawiać i którą już niemal dekretują politycy z obu stron. Nikomu nie wierzę i uważam, że wybór dany nam dzisiaj przy urnach, to jak podejmowanie decyzji czy chce się umrzeć przez odcięcie głowy czy przez powieszenie. TILT pomimo upływu lat, nic nie traci na aktualności:


   Dość długo się zbierałem, w związku z czym na trasę ruszyłem dopiero około 8.30. Kilometry dzielące mnie od Ustrzyk Górnych pokonywało mi się wspaniale i w doskonałym nastroju. Bardzo cieszyłem się na ponowne po dwudziestu latach odwiedzenie tego szczególnego miejsca. Na jednym z podjazdów natknąłem się na schowany nieco na uboczu drogi krzyż, poświęcony pamięci Jana Myszaka - młodziutkiego kolarza Legii Warszawa, który uległ w tym miejscu wypadkowi podczas Tour de Pologne w 1967 roku, w wyniku czego niedługo potem zmarł.

Krzyż ku pamięci Jana Myszaka

   Do Ustrzyk dojechałem zmarznięty, ale szczęśliwy. Z przyjemnością stwierdziłem, iż przez ten szmat czasu od mojej poprzedniej tu bytności, niewiele się zmieniło. Jest oczywiście schludniej, nowocześniej, powstało kilka nowych budynków, ale wszystko to jakoś tak dobrze wkomponowało się w klimat tego miejsca, że udało się Ustrzykom uniknąć tandety typowej dla miejscowości będących samymi w sobie "atrakcjami turystycznymi".

Radocha

Gorąca herbata z melisą i pomarańczą

   Po wypiciu herbaty w tej samej knajpce, w której dwadzieścia lat temu z Tomkiem i Maćkiem piliśmy zimne piwo, ruszyłem dalej. Byłem w tak doskonałym nastroju, że postanowiłem dokulać się aż do Medyki. A jako, że było już południe, musiałem mocniej nacisnąć na pedały, bo do celu pozostawało mi jeszcze ponad 130 kilometrów. Jazda była rozkoszą. Jako, że w Ustrzykach zmieniłem wypadkowy kierunek ze wschodniego na północny i zacząłem opuszczać góry, przez większą część trasa wiodła z górki. Wdrapać się musiałem jeszcze tylko do Arłamowa, by z oddali zerknąć na ośrodek wypoczynkowy naszych władców z poprzedniej, a pewnie i z obecnej epoki. Robi wrażenie! Buta i arogancja władzy nawet w sercu Bieszczad nie daje o sobie zapomnieć!

Arłamów

   Z Arłamowa czekał mnie fenomenalny, dziesięciokilometrowy zjazd. Reszta trasy do Medyki wiodła malowniczymi terenami Podkarpacia i niczym szczególnym by się nie wyróżniała, gdyby nie moja nawigacja, która (pomimo starannego przygotowania marszruty) kolejny raz kilkukrotnie wywiodła mnie na manowce. I to zaledwie paręnaście kilometrów przed celem, gdy już zaczęło się ściemniać. Dwukrotnie niby to przejezdna droga skończyła się nagle u kogoś na podwórku (kilka kilometrów do nadrobienia), a raz asfaltowa szosa w miarę posuwania się nią mizerniała i mizerniała, aż w końcu pozostała z niej wąska ścieżynka wiodąca przez polne chaszcze, zakończona kładką nad rzeką Wiar, tak wąską, że rower szerszy o sakwy ledwo mógł się przecisnąć.

Według nawigacji, to jest szosa

Kładka nad rzeką Wiar

   W końcu jednak, już po zmroku, udało mi się dotrzeć do Medyki i dzięki spacerującej grupce ludzi znalazłem nocleg. Najokropniejszy jak dotąd. Typowy obiekt dla transgranicznych przemytników i handlarzy. Jedynymi gośćmi są tu Ukraińcy o podejrzanej proweniencji. Zastanawiam się czy pościel jest tu prana czy tylko wietrzona. I to po ilu użyciach...

Mój pokój

   Dzisiaj wreszcie udało mi się znaleźć po drodze jakieś kwitnące kwiaty (co za maj, psiakość), więc wracam do tradycji przesyłania bukietów dla moich Pań:

Dla Oli i Majki

Dystans pokonany dziś: 167,46 km
Razem: 501,90 km



Profil wysokości

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz