sobota, 21 czerwca 2014

Dzień 10.

   No i finito! Przeleciało! Ale jak było fajnie! Aż mi się wierzyć nie chce, że się udało, bo po pierwszym dniu miałem spore obawy. Potem jednak było już tylko lepiej i lepiej...

   Dzisiaj  wyruszyłem już o 7.30. Ranek był bardzo chłodny i zanosiło się na deszcz. Droga do Kościeliska cały czas łagodnie wznosiła się i dopiero ostatni jej odcinek do samego centrum Zakopanego pokonywałem z górki. W miarę upływu czasu niestety nie ocieplało się, a Tatry pokryte były grubą kołdrą chmur, tak, że w ogóle nie było ich widać. Na szczęście nie rozpadało się, nie licząc kilkuminutowego, niezbyt obfitego deszczu, który złapał mnie na trasie gdzieś za Chochołowem. Trwał on na tyle krótko, że nie zdążyłem nawet wyciągnąć z sakw i ubrać kurtki przeciwdeszczowej zanim ustał. Uciążliwy był natomiast wzmożony ruch samochodowy - to rzesze turystów ciągnących na weekend do Doliny Kościeliskiej i Zakopanego.

Chochołów

    Na miejsce dotarłem tuż po 11.00 i skierowałem się na Krupówki, by z masochistyczną przyjemnością zanurzyć się w tłum i docenić jak dobrze mi było przez kilka ostatnich, samotnych dni.

Dojechałem!!!

Krupówki

Na moment się przetarło
 
   Po dwóch i pół godzinach szwendania się, przyjechała Ola z dziećmi. Ale było radochy! Jeszcze tylko zjedliśmy w stolicy Tatr obiad po czym zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy w kierunku domu.

Moje szkraby
 
   I na tym kończę relację z tegorocznego etapu. Tradycyjnie już miałem szczęście z pogodą i, co równie ważne, nie przydarzyła mi się żadna awaria. Plan wykonałem co do joty i już myślę o piątym, ostatnim odcinku, którym zamknę pętlę wokół Polski. Może jesienią...? Zobaczymy... Póki co, dziękuję wszystkim wspierającym mnie dobrym słowem czytelnikom. Do przeczytania gdzieś z trasy ;-)

Dystans pokonany dziś: 42,49 km
Razem: 788,86 km



Profil wysokości

Cały czwarty etap:


Profil wysokości całego czwartego etapu

Dotychczasowe etapy razem:


Profil wysokości dotychczasowych etapów

piątek, 20 czerwca 2014

Dzień 9.

   W nocy padało. Gdy rano wyjeżdżaliśmy z powrotem do Jeleśni, było zimno, pochmurno i wszystko wskazywało na to, iż będę miał pierwszy, prawdziwie mokry dzień na tegorocznej trasie. Jak się jednak później okazało, aura po raz kolejny była dla mnie łaskawa i z nieba nie spadła ani jedna kropla deszczu. Dzień jednak pozostał zimny i ponury aż do późnego popołudnia gdy dotarłem do Jabłonek. Wtedy wypogodziło się i trochę ociepliło dzięki mocno przygrzewającemu słonku.

   Przedostatni dzień. Szkoda i żal, że to tak szybko minęło. Jutro ostatnie czterdzieści kilka kilometrów i melduję się w Zakopanem, do którego przyjedzie po mnie Ola z Majką i odebranym z Rabki Tomciem. Bardzo już za nim tęsknię, ale z rozmów telefonicznych wynika, że on za mną na szczęście nie aż tak...

   Dzisiejszy odcinek to najpierw spory, ale w miarę łagodny i długi podjazd na Przełęcz Krowiarki (1012 m n.p.m.) częściowo poprzez teren Babiogórskiego Parku Narodowego, a potem kapitalny, czternastokilometrowy zjazd prawie do samych Jabłonek, w których zostaję na noc. Był to jak dotąd najwyżej położony punkt w mojej całej wyprawie dookoła Polski i chyba wyżej już nie będę. Na zjeździe, który trwał ponad dwadzieścia pięć minut, okrutnie zmarzłem, mimo, że włożyłem na siebie wszystko co miałem. Dopiero gorący prysznic zdołał rozmrozić moje zgrabiałe palce i zesztywniałe nogi.

Podjazd na Przełęcz Krowiarki

Babiogórski Park Narodowy

Najwyższa zarejestrowana wysokość
 
   A na deser tego bardzo udanego dnia najpierw niespodzianka, czyli przegrana Włochów z Kostaryką (0:1), a potem festiwal bramek w meczu Szwajcaria - Francja (2:5). Wspaniały Mundial!

Dystans pokonany dziś: 67,02 km
Razem: 746,37 km



Profil wysokości

czwartek, 19 czerwca 2014

Dzień 8.

   Od pierwszego dnia gdzieś w zakamarkach głowy prześladowała mnie, zagłuszana głosem zdrowego rozsądku, jedna myśl: Przełęcz Kubalonka. Z jednej strony wiedziałem, że pokonałem już bez większych problemów dużo bardziej strome podjazdy i większe przewyższenia, z drugiej zaś pamiętałem ją z moich licznych górskich wędrówek, a przede wszystkim z czasów gdy spędzaliśmy (trzydzieści kilka lat temu) wakacje w Koniakowie i każdorazowy podjazd pod nią naszą Syrenką był mozolną wspinaczką. I ten obraz pokutował we mnie, budząc respekt i siejąc zwątpienie we własne możliwości. A to właśnie dzisiaj nadszedł ten dzień, w którym miałem się z nią zmierzyć...

   Z domu w Wiśle wyjechałem tuż po ósmej i skierowałem się do Istebnej pełen obaw. Wszystkie sakwy zostały w domu, gdyż po dzisiejszym odcinku miałem wrócić na noc do Tokarni, jechało mi się więc o niebo lepiej bez tego całego obciążenia. Jakby rower nic nie ważył. Tuż za cukiernią "U Janeczki" zaczął się podjazd, a ja czekałem. Czekałem kiedy wreszcie będzie morderczo, strasznie stromo i niekończąco się długo. Czekałem, czekałem i... nagle już byłem na górze. Tak z niczego! Nawet nie zdążyłem się porządnie spocić, a o zasapaniu w ogóle nie było mowy. Odczarowałem Kubalonkę! Duża w tym zapewne zasługa faktu, iż jechałem "na lekko", ale i tak muszę stwierdzić, że sudeckie podjazdy są dużo bardziej wymagające.

Kubalonka

   Dalej pojechałem przez Koniaków (w którym zboczyłem z trasy by zobaczyć chatkę, w której przed laty spędzaliśmy wakacje), Milówkę, Węgierską Górkę i Juszczynę, aż do Jeleśni. Raz ostro w górę, to znów szaleńczo w dół. Pięknie! Pogoda przez cały czas była znakomita, a jazda sprawiała mnóstwo frajdy. Górskie krajobrazy dodatkowo potęgowały mój zachwyt i sprawiały, że mógłbym tak jechać i jechać choćby do końca Świata...

Nasza chatka w Koniakowie

Beskidy

W oddali Babia Góra
 
   Jednak najwspanialszą chwilę przeżyłem dzisiaj, gdy po kilkudziesięciu minutach od dotarcia do Jeleśni, przyjechała po mnie Ola wraz z Majką. Jaka to radość móc po tygodniu nie widzenia się, uściskać i wycałować najbliższych, a potem wziąć córkę na kolana i tulić ją przez długie minuty. Po obiedzie spakowałem rower do samochodu i wróciliśmy do Wisły spędzić wspólnie wieczór wraz z dziadkami. Jutro Ola zawiezie mnie w to samo miejsce, w którym dzisiaj skończyłem, a ja pojadę dalej. Ponownie zobaczymy się w sobotę, na końcu czwartego etapu - w Zakopanem.

Dystans pokonany dziś: 65,14 km
Razem: 679,35 km



Profil wysokości

środa, 18 czerwca 2014

Dzień 7.

    Dzisiaj absolutnie nic ciekawego. Nawet ani jednego zdjęcia nie zrobiłem, bo nie było czemu. Większa część trasy, bo aż za Cieszyn, odbywała się w sporym i dokuczliwym ruchu samochodowym. Mijały mnie dziesiątki TIR-ów, zmuszając do bardzo ostrożnej jazdy i pozbawiając czerpania z niej przyjemności. Do tego hałas, smród spalin i dziurawe drogi. Jak najszybciej chcę zapomnieć o tym odcinku. Dopiero za Cieszynem zrobiło się w miarę spokojnie. Przejeżdżałem pagórkowatym terenem poprzez nieciekawe beskidzkie wioski. Tylko pogoda była jak marzenie: słonecznie i nie gorąco. Dosyć szybko i niespecjalnie zmęczony, dotarłem do Tokarni chcąc zrobić dziadkom niespodziankę. Niestety nie udało się, gdyż informacja o tym, iż zamierzam ich odwiedzić, już do nich dotarła. Ale i tak wszyscy mieliśmy ze spotkania sporo frajdy.

   Resztę dnia spędziliśmy wygrzewając się w słońcu przed domem, popijając zimne browarki i dzieląc się wrażeniami. A wieczorem przyszedł czas na kolejną piłkarską ucztę, a nawet dwie (Spain goes home...).

   Najprzyjemniejsza rzecz czeka mnie jednak jutro...

Dystans pokonany dziś: 64,90 km
Razem: 614,21 km



Profil wysokości

wtorek, 17 czerwca 2014

Dzień 6.

   No to się najeździłem. Zamiast planowanych siedemdziesięciu, zrobiłem prawie sto trzydzieści kilometrów. Ale może to i dobrze, bo tak nie miałbym za bardzo o czym pisać. Odcinek bardzo monotonny i płaski, prowadzący przez zwyczajne, niczym się nie wyróżniające miejscowości (z wyjątkiem jednej, której nazwa bardzo przypadła mi do gustu).


Oczywiście nie miało to żadnego wpływu na czerpanie radości z samej jazdy, która odbywała się przy pięknej pogodzie. Przynajmniej do Głubczyc, od których niestety wzmógł się znacznie ruch na drodze. Zwłaszcza ciężarówek i jeżdżących jak wariaci kurierów firm przewozowych. Od kiedy wjechałem na Górny Śląsk wyraźnie czuję też zmianę zapachu powietrza - woń spalin drażni mi gardło. Ale trudno, trzeba się będzie na nowo przyzwyczaić.

   Gdy dotarłem do Kietrza, w którym planowałem dzisiaj spać, okazało się, że nie znajdę żadnego noclegu. Zupełnie mnie to nie zraziło i jak zwykle w takich sytuacjach, pojechałem dalej, szukając pierwszej nadarzającej się sposobności do spędzenia nocy. Jak się okazało, poszukiwania te ciągnęły się jeszcze przez prawie sześćdziesiąt kilometrów i zakończyły dopiero w Łaziskach koło Gorzyczek, zaledwie dwadzieścia kilometrów od domu. Ale gdyby trzeba było, to pojechałbym jeszcze dalej w kierunku Cieszyna, tak się fantastycznie pedałowało! Jechałem już jak robot, łykając kolejne kilometry i nie czując znużenia.

Brama wjazdowa do pałacu w Krzyżanowicach

   Na noc zatrzymałem się w agroturystyce o nazwie Dworek Myśliwski, która do niedawna była pięknie położona tuż na skraju lasu w cichej i spokojnej okolicy. Niestety, zaledwie kilkadziesiąt metrów obok przebiega otwarty kilka tygodni temu odcinek autostrady A1 i szum z niej dochodzący jest uciążliwy.

Dworek Myśliwski

   Nie mam w pokoju telewizora, więc zamiast oglądania meczu, idę spać ;-)

   Na koniec jeszcze kwiatek dla tych wszystkich dziewczyn, które dzisiaj nie dostały żadnego od swoich chłopaków:


Dystans pokonany dziś: 127,98 km
Razem: 549,31 km



Profil wysokości

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Dzień 5.

   No i połowa wyjazdu za mną. Szybko to leci. Zbyt szybko!

   Dzisiejszy, niezbyt długi odcinek był najłatwiejszym z dotychczasowych. Prawie zupełnie płaski, pokonywany przy wspaniałej pogodzie i w znakomitym nastroju. Jechało mi się po prostu bajecznie.

   Niecałe dziewięć kilometrów za Złotym Stokiem mijałem Paczków, więc postanowiłem zboczyć i zobaczyć to polskie Carcassone. I o ile samo miasteczko rzeczywiście robi przyjemne wrażenie, jest ładne i schludne, to z Carcassone ma mniej więcej tyle wspólnego, co rurociąg "Przyjaźń" z przyjaźnią.

Paczkowski rynek

Fragment murów obronnych

    Kolejne kilometry, to zadbane i ukwiecone opolskie wsie i miasteczka, w których ciągle widać ślady niedawnej walki z wielką wodą. W wielu miejscach spotykałem ekipy naprawiające drogi, udrażniające rowy, osuszające domy, a w samych Głuchołazach mijałem dziurę w drodze, w której zapadł się niedawno wóz bojowy tamtejszej straży pożarnej.

Znowu w Kijowie...

Śniadanie w Głuchołazach

    Przejeżdżając przez Pokrzywną nie potrafiłem sobie odmówić odwiedzenia kempingu Złota Dolina, na którym byliśmy w zeszłym roku. Lubię wracać do miejsc, w których już kiedyś byłem choćby raz. To tak jak z moimi sentymentalnymi wyjazdami do Chorzowa - nie mieszkam w nim już od prawie trzydziestu lat, a wciąż mocno mnie do niego ciągnie i gdy tylko mam okazję, jadę tam z ochotą i z drżącym sercem szukam śladów swojego dzieciństwa.

Złota Dolina

   Do Prudnika, mojego dzisiejszego celu, dojechałem wczesnym popołudniem. Zjadłem obiad na rynku i zadzwoniłem do hotelu "Oaza", w którym zarezerwowałem pokój. A teraz nadszedł czas na piłkarską ucztę: Niemcy - Portugalia! Nie daję Portugalczykom zbyt wielkich szans. Myślę, że Niemcy dzięki będącemu w świetnej formie Muellerowi, wygrają bezproblemowo jakieś 4:0. Oby, bo są moim faworytem.


Prudnicki rynek
 
Bukiet dla Oli

Dystans pokonany dziś: 76,61 km
Razem: 421,33 km



Profil wysokości

niedziela, 15 czerwca 2014

Dzień 4.

   Dzisiaj nie mam zbyt wiele do opisywania. Cały dzień minął pod znakiem wyścigu z czasem, żeby zdążyć do zaplanowanego Złotego Stoku przed zmrokiem. Spodziewałem się trudności, gdyż miał to być najdłuższy i zarazem najtrudniejszy terenowo odcinek tegorocznego etapu. Okazało się jednak, że moje obawy co do własnych możliwości okazały się bezpodstawne, bo choć trasa w istocie długa i niełatwa, to jechało mi się dzisiaj znakomicie, czułem się świetnie i czerpałem z każdej chwili mnóstwo radości. Wiadomo - czwarty dzień w siodle - jestem już rozjeżdżony i obyty w bojach. Nic mi nie jest straszne. A i pogoda była dzisiaj moim sprzymierzeńcem: piękny słoneczny dzień z temperaturą wahającą się od 10°C w górnych partiach, do 16°C w dolnych. Jedynie drogi mnie rozczarowały. Tyle wspaniałych, stromych zjazdów, a tylko na nielicznych można było się porządnie rozpędzić (raz nawet prawie do 70 km/h). Na pozostałych jeśli asfalt w ogóle był to w tak opłakanym stanie, że bałem się o swoje bezpieczeństwo i całość roweru. Strach było jechać po nim także pod górę, więc spore odcinki musiałem podprowadzać. I często nie były to lokalne dukty, a trzycyfrowe drogi wojewódzkie.

Leśny podjazd na ponad 900 m n.p.m.
 
Stamtąd przyjechałem...
 
... a tam muszę wjechać

   Miałem dzisiaj mnóstwo czasu na kontemplację otaczającego mnie piękna, na pobycie z własnymi myślami, na radość z faktu, że żyję tu i teraz i mogę się tym cieszyć w najbardziej pierwotny sposób. Tak wspaniale te uczucia opisuje Andrzej Bobkowski w swojej książce "Szkice Piórkiem", gdy jedzie rowerem przez okupowaną Francję. W ogóle sporo czasu na tym wyjeździe "spędzam" z nim. Jest mi niezwykle bliski jego poziom odczuwania rzeczywistości, jego ogląd świata i człowieka, a szczególnie jego stosunek do Sowietów.

Takie drobiazgi mnie radują

   Pod koniec trasy pokonałem Przełęcz Puchaczówka w Masywie Śnieżnika,  a tuż przed Lądkiem-Zdrojem (jest takie miasto!), w lesie, minąłem miejsce wypadku Mariana Bublewicza z 1993 roku, upamiętnione skromną tablicą. Do Złotego Stoku dotarłem o 19.30, znalazłem hotelik "Gold Stok" z koszmarnie niewygodnym, najeżonym jakimiś drutami materacem w łóżku i pomału szykuję się do spania jednym okiem oglądając mecz Francja - Honduras.

Urokliwy mostek w Lądku-Zdroju

Miejsce wypadku

   Na koniec jeszcze pozdrowienia dla cioci Ewy, żeby się nie musiała sama upominać jak dwa lata temu ;-),


i kwiatki dla Oli (wreszcie coś kwitło).

Dystans pokonany dziś: 118,09 km
Razem: 344,72 km



Profil wysokości

sobota, 14 czerwca 2014

Dzień 3.

   Poranek przywitał mnie deszczem. Postanowiłem więc specjalnie się nie spieszyć i poczekać na poprawę aury. Dystans do pokonania na dziś nie był zbyt wielki, więc mogłem sobie na to pozwolić. Tuż po dziewiątej rzeczywiście przestało padać, więc okulbaczyłem rower i ruszyłem w drogę do Kudowy-Zdroju.

Krajanów

Takich znaków nie lubię jeszcze bardziej...

Opuszczam Karkonosze

   Było przejmująco zimno, więc sporą część dnia jechałem w długim rękawie, rozbierając się jedynie na podjazdach. Nie ujechałem daleko, gdy znowu się rozpadało i to na tyle intensywnie, że musiałem włożyć kurtkę przeciwdeszczową i jechać jak w łaźni parowej. Na szczęście opady były krótkotrwałe, a po ich ustaniu spomiędzy chmur od razu wyzierało słonko i ziemia zaczynała parować. Tak dojechałem do Radkowa - miasteczka położonego u wrót Parku Narodowego Gór Stołowych.

Radków

Podczas odpoczynku na radkowskim rynku, na niebie zaczęły zbierać się czarne chmury - miałem więc dylemat: jechać czy przeczekać? Jako, że nie padało zbyt intensywnie, postanowiłem jednak ruszyć dalej. I pomimo, że po chwili deszcz się wzmógł, to była to słuszna decyzja, bo opad był krótkotrwały, a po nim już do końca dnia towarzyszyła mi słoneczna pogoda, choć było zimno.

Będzie lało?

   Dwadzieścia kilometrów dzielące Radków od Kudowy-Zdroju, to w zasadzie cały czas jazda przez teren Parku Narodowego Gór Stołowych.

Wjazd do Parku Narodowego Gór Stołowych

Trasa ta dzieli się na dwa prawie równe fragmenty: pierwszy to długi podjazd na którym zyskuje się około czterysta metrów wysokości, a drugi to to samo tylko odwrotnie, czyli szaleńczy zjazd do centrum miasteczka. Pod koniec tego kilkunastominutowego rajdu myślałem, że zamarznę, ale na dole było znacznie cieplej i dzięki temu jak i również dzięki gorącej herbacie wypitej do przyzwoitej pizzy, szybko się rozgrzałem. Po obiedzie znalazłem sobie hotel, wykąpałem się i poszedłem na spacer po miejscowości, wstępując na piwo i pierwszą połowę meczu Kolumbia - Grecja do jakiejś knajpki.

Ogród Muzyczny w Kudowie Zdroju

   Jutro czeka mnie długi etap do Złotego Stoku z trzema podjazdami po około pięćset metrów każdy - dzień próby.

Dystans pokonany dziś: 52,67 km
Razem: 226,63 km



Profil wysokości

piątek, 13 czerwca 2014

Dzień 2.

   Dzisiejszy dzień utwierdził mnie w przekonaniu, że jedzie się przede wszystkim głową, a dopiero w drugiej kolejności nogami. Świadomość, że wczoraj pomimo bólu i trudności, dałem radę bardzo mi pomogła, choć dzisiejszy odcinek wcale nie był łatwiejszy, a wręcz wydaje mi się, że ilość przewyższeń była większa. Jechało mi się jednak znakomicie, a mijane górskie krajobrazy tak absorbowały, że nie miałem czasu na poświęcanie uwagi swojemu wysiłkowi.

   Wstałem kwadrans po piątej i spokojnie zebrałem się do drogi. Wyruszyłem tuż po ósmej i na początek czekał mnie fantastyczny, prawie dziesięciokilometrowy szybki zjazd. Drugi, nieco krótszy, miałem w dalszej części dnia z Przełęczy Okraj w kierunku Jarkowic. Właściwie cały dzień na przemian to wspinałem się mozolnie pod strome wzniesienia (dwukrotnie musząc nawet prowadzić rower gdyż jechać było nie sposób), to znowu zjeżdżałem z nich w szaleńczym tempie. Raz rozpędziłem się nawet do 60 km/h. Sama jazda była więc dosyć monotonna, ale tę jednostajność z nawiązką wynagradzały mi malownicze widoki. Natomiast mijane miejscowości robią dość przygnębiające wrażenie swoją brzydotą, zapuszczeniem i odczuwalną tymczasowością. Jakby się nikomu nie chciało o nic zadbać. Tym bardziej to przykre, że wokół tak pięknie...

Musiało nieźle wiać...

Wiadukt w Kowarach

Karkonosze

Droga

Tych znaków jakoś nie lubię...

Dwunastu Apostołów - zabytkowe domy tkaczy w Chełmsku Śląskim
 
   Na nocleg planowałem zatrzymać się w Mieroszowie. Niestety jest to absolutnie nieturystyczna miejscowość i niczego nie znalazłem. Chcąc, nie chcąc musiałem pojechać dalej. Po drodze natknąłem się na jakiś hotel, ale niestety był pełny. Dopiero kilkanaście kilometrów za Mieroszowem, w Głuszycy, znalazłem jakąś agroturystykę i nie mając już ochoty na dalsze poszukiwania ani jazdę, bez zastanowienia z niej skorzystałem. Miejsce jest ohydne, brudne i śmierdzące, ale za to tanie. Staram się nie dotykać niczego czego nie muszę. Jakoś do rana przetrwam - byle się wykąpać i wyspać, bo jutro trudny etap z dużym przewyższeniem do Kudowy-Zdroju. Fajnie, że przynajmniej krótszy o tych kilkanaście kilometrów przejechanych dzisiaj.

Dystans pokonany dziś: 92,27 km
Razem: 173,96 km



Profil wysokości