niedziela, 16 czerwca 2013

Dzień 10.

   Ale się dzisiaj wpakowałem... W konsekwencji zamiast być w Zgorzelcu przed 9.00 po niecałych trzech godzinach jazdy jak planowałem, dotarłem na miejsce grubo po 10.00. A wszystko przez zbytnie zaufanie do map i osób wytyczających szlaki rowerowe.

   Wstałem o 5.00 i w podnieceniu związanym z rychłym spotkaniem z Olą i dzieciakami, szybko się pozbierałem, spakowałem, tak, że o 6.00 startowałem spod hotelu w mój ostatni, niedługi odcinek trzeciego etapu wyprawy wokół Polski. Poranek był rześki, pogodny, a z minuty na minutę robiło się cieplej. Pierwsze dwanaście kilometrów przez Dobrzyń oraz Sanice jechało mi się znakomicie pustymi i niezłymi drogami. Jednak po dojechaniu do Sobolic nagle skończył się asfalt, a szlak prowadził wgłąb lasu. Chcąc nie chcąc podążyłem nim, zwłaszcza, że jego początkowy fragment nie był wcale taki zły i dało się jechać około 10 km/h. Niestety po kilkuset metrach twarda leśna ścieżka zamieniła się w głęboki, suchy piach, tak, że o dalszej jeździe nie było mowy - musiałem zsiąść z roweru i następne siedem kilometrów prowadzić go z trudem przez grząski teren. I gdyby to był kolejny zwykły dzień mojej wycieczki, to pomimo nachalnych much, wcale bym nie narzekał, tylko spokojnie brnął tą 'plażą' aż do jakiejś utwardzonej drogi. Ale wiedziałem, że Ola wyjechała po mnie z domu o 5.30 i zgodnie z naszą umową, przed 9.00 będzie w Zgorzelcu, a ja na pewno nie zdążę. A jeszcze czekała nas jazda do Rabki po dzieci i też nie chcieliśmy tam być później niż o 15.00. Gdy wreszcie kwadrans przed 9.00 wydostałem się z lasu na w miarę normalną drogę w Bielawie Dolnej, do celu wciąż pozostawało mi ponad dwadzieścia kilometrów. Dziesięć minut później zadzwoniła Ola, że jest na miejscu i czeka, więc gdy tylko wjechałem w końcu na drogę numer 351, przycisnąłem mocniej na pedały i bez marudzenia, nie tracąc czasu na rozglądanie się i kontemplowanie okolic, pomknąłem w jej kierunku.

    Umówieni byliśmy na parkingu przy zgorzeleckiej Plazie, i gdy tam dojechałem, Ola akurat stała przy aucie.
 
Zgorzelec czyli KONIEC

   Ależ to jest zawsze radość zobaczyć się po tylu dniach rozłąki! Nie potrafiliśmy się nagadać, pomimo, iż codziennie rozmawialiśmy telefonicznie. Nasze gadulstwo spowolniało mój proces metamorfozy z rowerzysty w normalnego (tyle o ile) białego człowieka, ale w końcu się udało.
 
Ola, jak widać po sposobie parkowania, lubi stringi

   Kilkanaście minut później byłem już przebrany, odświeżony, rower rozkulbaczony i zamontowany na bagażniku, a sakwy w aucie - mogliśmy ruszać w kierunku domu.
 
Czas do domu...

   Tym samym dobiegł końca trzeci etap mojego objazdu Ojczyzny wzdłuż jej granic. Następny, czwarty, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, w 2015 roku ze Zgorzelca do Chałupek. Zobaczymy...

   Na razie dziękuję za uwagę i zapraszam za dwa lata ;-)

Dystans pokonany dziś: 42,33 km
Razem: 778,01 km



Cały trzeci etap:


Dotychczasowe etapy razem:

sobota, 15 czerwca 2013

Dzień 9.

   Nie do wiary, że to już koniec. Minął ostatni pełny dzień jazdy, przede mną ostatnia noc. Ostatni wpis na tym blogu robiony w trasie. Jutrzejszy, kończący sprawozdanie z tego etapu, napiszę już przy domowym biurku. Zleciało... Choć  jak przypominam sobie UstkęRewal czy Międzyzdroje, to pobyt w nich wydaje mi się odległą i zamgloną przeszłością. Jakby to było przed rokiem. To zasługa obfitości wrażeń i bogactwa przeżyć minionych dziewięciu dni. Szkoda tylko, że nie miałem ich z kim na bieżąco dzielić.

   Dzisiaj postanowiłem pospać do oporu i nigdzie się po drodze nie spieszyć, gdyż dystans z Gubina do Przewozu nie był wielki. Skutkiem tego wyruszyłem dopiero o 10.00 i drogą 285 skierowałem się na Sękowice. Między Markosicami, a Strzegowem jechałem świetnym asfaltem przez spokojny i rozświergolony las, a samochody mijały mnie z rzadka. Musiałem Wam to pokazać:


   W Strzegowie, bardzo schludnej, spokojnej i robiącej kojące wrażenie wsi, wstąpiłem do sklepu po produkty na dzisiejsze śniadanie, które przygotowałem sobie na miejscu.

Strzegów

Śniadanie

   Następnie przez Mielno, Janiszowice i Zasieki dotarłem do Brożka, za którym skończyła się normalna droga, a zaczęły dukty leśne wysadzane betonowymi płytami. Wokół mnie pojawiły się setki zamaskowanych bunkrów, a bez GPS-a zapewne zgubiłbym się w plątaninie dróg - wjechałem na teren tego, co pozostało po schowanym w lesie miasteczku, czyli ogromnym kompleksie niemieckiej Fabryki Zbrojeniowej z czasów II Wojny Światowej. Zapewniam - robi on ogromne wrażenie. Bunkry Wilczego Szańca mogą się schować. Spędziłem tam kilka godzin i mam zamiar kiedyś jeszcze wrócić specjalnie by się po tych lasach poszwendać i powęszyć wśród ruin.

Zamaskowane budynki

Ruiny, a dalej imponują

   Po wyjechaniu z lasu przeciąłem drogę do przejścia granicznego w Olszynie

Przejście graniczne w Olszynie

i przez Trzebiel oraz Żarki Wielkie (szosa numer 12) dotarłem do Bronowic, w których zjechałem na drogę 350 do Nowych Czapel. Wydawało mi się, że pozostałą odległość przejadę szybko i sprawnie, lecz niestety tutejsze wąskie drogi miały nawierzchnię w fatalnym stanie, a na mniej więcej połowie ich długości królowała jeszcze poniemiecka kostka brukowa, na której powypadały mi wszystkie plomby. W każdym razie maksymalna osiągana prędkość to 7 km/h. Natomiast wokół rozpościerały się tak ładne widoki, że wcale mi to nie przeszkadzało, i jechałem sobie spokojnie kontemplując okolicę.

Za utrzymanie dróg odpowiada miejscowy stomatolog

   Powoli bo powoli, ale w końcu dotarłem do Przewozu - mojego dzisiejszego celu. Od Zgorzelca, czyli nieczekanego końca wyprawy dzieli mnie zaledwie niecałe pięćdziesiąt kilometrów. Pyknę to jutro przed 10.00.

Przewóz

   Nocleg znalazłem w upatrzonym kilka dni temu w necie hoteliku - Bike Park Hostel. Prowadzący go człowiek jest zapalonym rowerzystą, więc cały obiekt został przystosowany do przyjmowania gości podróżujących na dwóch kółkach. Każdy rowerzysta (i nie tylko) może  tu się spodziewać bardzo miłego przyjęcia, a ceny za schludne i przestronne pokoje z łazienkami, nie są wygórowane. Serdecznie polecam, bo od progu czuje się tutaj sympatię i życzliwość właścicieli, którzy chętnie pomogą i odpowiedzą na każde pytanie dotyczące podróży po tym regionie.

Bike Park Hostel

Przewóz

   Po zameldowaniu i prysznicu, zjadłem dobry obiad w nieodległej restauracji i napiłem się zimnego Tyskiego, które chodziło za mną cały dzień z powodu upału.

   Dzisiaj bez kwiatków - sorki :(, ale nic po drodze nie kwitło.

Dystans pokonany dziś: 77,19 km
Razem: 735,68 km

piątek, 14 czerwca 2013

Dzień 8.

   Obudziłem się tuż po 5.00 i spojrzałem przez okno - aura wybitnie nie zachęcała do spacerów. W nocy padał deszcz i ulice były mokre, a do tego zdecydowanie się ochłodziło.  Gdy trzy godziny później opuszczałem Dom Turysty w Kostrzynie nad Odrą, drogi zdążyły już przeschnąć i tylko gdzieniegdzie pozostały jeszcze kałuże, ale było przenikliwie zimno, a niebo zasnuwały ciężkie, ciemne chmury. Po raz pierwszy na tym wyjeździe ubrałem długi rękaw i z obawami co się będzie dalej działo i jak sobie w tych warunkach poradzę ze sporym dystansem, ruszyłem w drogę do Gubina.

   Pierwsze trzydzieści kilometrów to znowu jazda ruchliwą krajówką numer 31. Pokonałem je jak najszybciej się dało, by znaleźć się wreszcie w spokojniejszych miejscach. W międzyczasie pokrywa chmur znacznie się przerzedziła i zaczęło wychodzić słoneczko. Dzień zamieniał się powoli w piękny i pogodny, a temperatura rosła.

   Za Słubicami skręciłem w kierunku Odry i znalazłem się na terenie rezerwatu przyrody 'Łęgi'. Jadąc jego, miejscami zalanymi przez wysoką Odrę, dróżkami, przeciąłem w pewnym momencie dołem most graniczny na przejściu w Świecku - kolejne magiczne miejsce.

Rezerwat przyrody 'Łęgi'

Droga w rezerwacie 'Łęgi'

Zalana droga w rezerwacie 'Łęgi'

Rezerwat przyrody 'Łęgi'

Most graniczny w Świecku

   Tuż za mostem granicznym, już na terenie wsi Świecko, natknąłem się na pomnik poświęcony ofiarom hitlerowskiego obozu karnego w Świecku. Czytanie listy nazwisk w takich miejscach, zawsze wywołuje u mnie zadumę. Zwłaszcza wiek tych ludzi gdy przyszło im pożegnać się z życiem z dala od swoich najbliższych, którzy częstokroć nawet nie wiedzieli co dzieje się z ich synami, ojcami, braćmi... Gdzie są ich mogiły...

Pomnik ku czci ofiar hitlerowskiego obozu w Świecku

Lista nazwisk

   We wsi Urad zjechałem z drogi i aż do wsi Kłopot jechałem ścieżką zrobioną z betonowych płyt, biegnącą szczytem wału przeciwpowodziowego wzdłuż Odry. Na odcinku kilkunastu kilometrów nie spotkałem żywej duszy. Był to zupełnie bajkowy odcinek dzisiejszego w całości niezwykle urokliwego etapu. W międzyczasie zupełnie się wypogodziło, świeciło słońce, a temperatura poszybowała grubo powyżej dwudziestu kresek, tak, że musiałem się rozbierać.

Słup graniczny na odrzańskim wale przeciwpowodziowym


   Dojeżdżając do wsi Kłopot, na wysokości której opuszczałem odrzański wał przeciwpowodziowy, natknąłem się na pozostałości mostu drogowego wysadzonego na początku 1945 roku przez cofające się wojska niemieckie.

Resztki mostu z Kłopotu do Eisenhüttenstadt

Zniszczony most

   Jadąc dalej przez malownicze wsie i lasy, prawie zupełnie pustymi drogami, na których auta pojawiały się zaledwie co kilkanaście minut, dotarłem do przeprawy promowej przez Odrę w Maszewie.

Prom w Maszewie


   Jako, że prom był akurat po mojej stronie rzeki, bardzo szybko znalazłem się na drugim brzegu i pokonałem ostatnie kilkanaście kilometrów dzielące mnie od Gubina.

Gubin

   Tutaj znalazłem nocleg w Domu Turysty PTTK (okropne miejsce), pospacerowałem po niepięknym miasteczku, zjadłem kolację i zaraz idę spać, bo dzisiejsze moc wrażeń i sto kilometrów jazdy (z okładem) nieco mnie zmęczyły. Dzień zaliczam do pierwszej trójki najciekawszych i najbardziej udanych w czasie tego wyjazdu.

Kwiatki dla tych co też by chcieli, a jeszcze nie dostali

Dystans pokonany dziś: 106,05 km
Razem: 658,49 km

czwartek, 13 czerwca 2013

Dzień 7.

   Zarówno wczorajsza prognoza, jak i poranne zachmurzone niebo zwiastowały zakończenie towarzyszącej mi dotąd nieprzerwanie wspaniałej pogody. Wszystko wskazywało na to, że dzisiaj chcąc, nie chcąc przyjdzie mi zmoknąć. Ale o dziwo nic takiego się nie stało, a wręcz około południa chmury się przerzedziły, wyjrzało słońce i zrobiło się pięknie. I tak już było do wieczora.

   Po śniadaniu poszedłem do cedyńskiego muzeum, gdzie wraz z uczestnikami zielonej szkoły wysłuchałem opowieści o Bitwie pod Cedynią z 972 roku oraz o wykopaliskach szczątków mamutów, które przed tysiącami lat, w tej okolicy przekraczały Odrę w swoich wędrówkach z zachodu na wschód i ze wschodu na zachód.

   W drogę ruszyłem nieśpiesznie tuż przed 11.00. Cztery kilometry za Cedynią minąłem Górę Czcibora (brat Mieszka I) z pomnikiem orła na szczycie, upamiętniającą domniemane miejsce zasadzki na wojska margrabiego Hodona.

Góra Czcibora

Schody na Górę Czcibora

   Aż do Starych Łysogórek jechałem wzdłuż Odry, a w zasadzie jej rozlewiska. Miejscom tym towarzyszą oszałamiające zapachy, a widoki zniewalają swoją urodą.

Rozlewisko Odry

   Dzisiejsza trasa usiana była pomnikami i tablicami pamiątkowymi poświęconymi żołnierzom I Armii Wojska Polskiego im. Tadeusza Kościuszki, którzy walczyli i polegli na przełomie kwietnia i maja 1945 roku w bojach podczas forsowania w tych miejscach Odry na swoim szlaku do Berlina. W Starych Łysogórkach natknąłem się nawet na czołg biorący udział w tamtej kampanii oraz cmentarz wojskowy z grobami tysięcy polskich żołnierzy, którym by doczekać końca wojny zabrakło od dwóch tygodni do siedmiu dni.

Czołg

Cmentarz wojskowy w Starych Łysogórkach

   Dalsza część trasy do Kostrzyna nad Odrą biegła lekko pagórkowatymi terenami w większości przez malownicze lasy i zagubione wśród nich wsie, takie jak Namyślin. Tylko na krótkim odcinku musiałem znów wrócić na ruchliwą i stresującą drogę nr 31, której większy fragment będę niestety pokonywał jutro. Ogólnie jechało mi się dzisiaj znakomicie, głównie za sprawą fantastycznych krajobrazów i niezłej już formy. Zobaczymy jak będzie na jutrzejszym ponad stukilometrowym odcinku.

Pusta, świetna droga

   Do Kostrzyna dojechałem kilkanaście minut po 16.00, załatwiłem sobie nocleg w Domu Turysty i pisząc te słowa, przez otwarte okno słucham koncertującego w tutejszym amfiteatrze zespołu 'Weekend'.

Tablica dziesięć kilometrów przed centrum

Bukiet spory, więc do podziału: urodzinowo dla Mamy i bez okazji dla Oli

Dystans pokonany dziś: 71,44 km
Razem: 552,44 km

środa, 12 czerwca 2013

Dzień 6.

    Pomimo niezbyt imponującego dzisiejszego dystansu, dodatkowo pomniejszonego o wczorajsze nadmiarowe dwadzieścia kilometrów, jestem padnięty. To był trudny dzień, a złożyło się na to kilka przyczyn o których poniżej.

   Aż do skrętu z drogi krajowej numer 31 na drogę 122, czyli przez ponad czterdzieści trzy kilometry panował duży ruch. Najpierw musiałem przejechać przez Szczecin. Co prawda nie przez samo centrum, ale mimo wszystko, to jednak duże miasto z masą samochodów, skrzyżowań, świateł i smrodu. Następnie cały czas jechałem bardzo uczęszczaną drogą i co kilka sekund wyprzedzało, bądź wymijało mnie jakieś auto - niestety najczęściej ciężarowe. Jazda w takich warunkach do przyjemnych, ani bezpiecznych nie należy. Nie mówiąc już o wdychaniu spalin, hałasie i stresie za każdym razem gdy podmuch mijającego pojazdu spychał mnie na pobocze. Z ulgą opuściłem krajówkę 31 kilka kilometrów za Widuchową.

   Kolejnym utrudnieniem była pogoda. Upał, który sam w sobie nie jest jakąś straszną uciążliwością, ale w połączeniu ze wzmożonym ruchem uprzykrza jednak podróż rowerem. Co innego gdybym jechał pustymi drogami - wtedy niech sobie grzeje ile wlezie. Zawsze mogę bezstresowo przystanąć gdzie bądź, znaleźć odrobinę cienia i odsapnąć.

   Dodatkowo teren stał się zdecydowanie pofałdowany i miałem dzisiaj kilkanaście sporych podjazdów. Niektóre nawet na ponad sto metrów. I do tego przez większą część trasy wiał mocno hamujący wiatr w twarz. Kumulacja, psiakrew...

   Aaa... i jeszcze jedno: muchy! Już nie w takich nieprzeliczonych ilościach jak wczoraj, ale i tak upierdliwe na maksa i powodujące momentami niekontrolowane artykułowanie wielu słów, powszechnie uznanych za obelżywe.

   Ale koniec końców dojechałem poprzez Radziszewo, Gryfino, Dębogórę, Widuchową, Ognicę, Krajnik Dolny i Górny oraz Piasek, do Cedyni. Krajobraz mijany dziś, to głównie dolina Odry, trochę lasów i przed samą Cedynią rozległe poldery.

Odra. A drugi brzeg to już Germania

Droga z Piasków do Cedyni
 
Cedynia

   Po dotarciu na miejsce i zakwaterowaniu w hoteliku 'MARGO', poszedłem na krótki spacer po niewielkim centrum. Dotarłem na mocno pochyły rynek (drugi taki jest podobno w Srebrnej Górze) i zajrzałem do miejscowego muzeum. Tam pogadałem chwilę z młodym kustoszem, który zaprosił mnie na jutro rano gdy będzie oprowadzał jakąś zieloną szkołę, bym też trochę posłuchał o historii miasteczka.

Pochyły rynek

I tradycyjnie bukiecik dla Oli

Dystans pokonany dziś: 78,33 km
Razem: 481,00 km

wtorek, 11 czerwca 2013

Dzień 5.

   Muchy, muchy, muchy... Prześladowały mnie cały dzień. Momentami obsiadały setkami, tak że nie było sensu ich gonić - musiałem po prostu uciekać. Wciskały się wszędzie: do ust, nosa, uszu... Jednym uderzeniem dłoni zabijałem ich kilkanaście, potrącając po drodze drugie tyle w locie. Gdy jechałem trochę szybciej, to za mną unosiła się ciemna, goniąca mnie chmura tych obrzydliwych owadów. Jak rój pszczół w kreskówce. No ale poza tym dzień był bajkowo piękny...

Słabo widać, ale jakieś pojęcie to daje

   Jako, że początkowe dziesięć kilometrów dzisiejszego etapu, to ta sama droga z Wisełki, którą pokonałem wczoraj, tyle że w odwrotnym kierunku, postanowiłem jakoś oszczędzić sobie mozolnego wspinania się na spore wzniesienia. Wypatrzyłem na mapie, że z Międzyzdrojów do Wolina biegnie linia kolejowa poprzez teren Wolińskiego Parku Narodowego, a wzdłuż niej jakaś leśna ścieżynka. Warstwice mówiły, iż tory prowadzą po w miarę płaskim terenie, czego się właśnie spodziewałem. Długo się nie namyślając tuż po 9.00 skierowałem się do dworca PKP w Międzyzdrojach, a następnie, drogą odeń biegnącą w zaplanowanym kierunku, wjechałem do Parku. Bardzo szybko leśny dukt stał się tak piaszczysty i grząski, że o jakiejkolwiek jeździe nie mogło być mowy. Dzielący mnie od Warnowa dystans około sześciu kilometrów, mniej więcej w połowie musiałem pokonać pieszo, z trudem przepychając rower przez piachy. I to wtedy właśnie przeżyłem największą inwazję much. Wokół mnie robiło się czarno, a na sobie miałem ich tyle, że zwyczajnie czułem dodatkowy ciężar. Jednak per saldo manewr ten mi się opłacił, gdyż za cenę uciążliwych owadów, skrót pozwolił zaoszczędzić mi około dziewięć kilometrów trasy i, co najważniejsze, ominąłem strome podjazdy. Z Warnowa do samego Szczecina droga biegła już po niemal zupełnie płaskim terenie, a świetna pogoda i malowniczość mijanych okolic sprawiały, że jazda była samą przyjemnością.

Droga z Warnowa do Ładzina

Śniadanie gdzieś po drodze

   Dzisiejszy szlak wiódł przez Warnowo, Ładzin, Mokrzycę Wielką, Wolin, Recław, Łąkę, Żarnowo, Miłowo, Stepnicę, Kąty, Krępsko, Modrzewie, Lubczynę (gdzie zamierzałem nocować), Pucice i Załom do Szczecina, gdzie zatrzymałem się w hotelu przy marinie nad Jeziorem Dąbie.

   W miarę oddalania się od morza mijane miejscowości przestają być turystyczne, wioski zaczynają przypominać klimatem te ze wschodniej części kraju, a krajobrazy dziczejąc pięknieją. To lubię! Tuż za Modrzewiami, by dojechać do Lubczyny, skręciłem z asfaltowej szosy w drogę wiodącą przez pola i łąki. Następne dziesięć kilometrów jechałem to po starych, wykrzywionych i poprzewracanych korzeniami drzew betonowych płytach, to po piachu. Mijałem rozległe łąki będące niegdyś polami, przeciąłem rzekę Inę po starym zapomnianym moście i napawałem się urodą tego czarownego miejsca.

Droga mi trochę zdziczała, ale za to ruch znikomy...

Łąki pomiędzy Modrzewiami, a Lubczyną

   Jak się później dowiedziałem, drogi, którymi jechałem to porzucone i nieużywane od kilkudziesięciu lat dojazdy do pól uprawnych będących obecnie łąkami. A łąki te przecina rzeka Ina wraz z wieloma wykopanymi przed dekadami kanałami melioracyjnymi, których pozostałości oglądałem jadąc.

   W ten sposób dojechałem do Lubczyny, gdzie zamierzałem znaleźć nocleg. Ale jako, że to już nie nadmorskie kurorty, zgodnie z moimi obawami i przewidywaniami, nie udało mi się. W jedynym ośrodku żeglarskim nad Jeziorem Dąbie dysponującym jakimiś domkami kempingowymi, nie było już kierownika, a cieciu nie miał kluczy ani pozwolenia by kwaterować przyjezdnych. Tak więc chcąc nie chcąc ruszyłem dalej w kierunku Szczecina częścią trasy zaplanowaną na jutro. Specjalnie się tym zresztą nie zmartwiłem, bo jazda dzisiaj była czystą frajdą. Około 18.00 znalazłem nocleg gdzieś w połowie drogi pomiędzy dzielnicą Szczecin Dąbie, a samym centrum miasta.

   I tak minął piąty dzień rejsu. Połowa czasu za mną, a dystansu nawet ciut więcej. Tęsknię już bardzo za najbliższymi, a za dzieciakami szczególnie. Ale wracać do domu i cholernego EDI wcale, a wcale mi się nie chce. Wolałbym tu ściągnąć Olę oraz maluchy i razem z nimi jechać dalej i dalej zapominając o codzienności. Uwielbiam wakacje!

Bukiecik dla Oli

Dystans pokonany dziś: 93,41 km
Razem: 402,67 km

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Dzień 4.

   Dzięki pomocy Piotrka B., okazało się, że w Szczecinie jednak jest Multikino, w związku z czym zrealizowałem swój plan zobaczenia Kac Vegas III. I serdecznie odradzam. Dużo mu brakuje do poprzednich dwóch części. Twórcom nie starczyło pomysłu, a koniecznie nie chcieli opierać fabuły na retrospektywnym odtwarzaniu wydarzeń poprzedniej nocy. No i nie wyszło. Film słaby, mało śmieszny i w ogóle nie zaskakujący. Jedynie sama końcówka, już w czasie napisów, zabawna. Ale to pewnie dzięki temu, że zbudowana właśnie według schematu jedynki i dwójki.

   W dzisiejszy krótki, niespełna pięćdziesięciokilometrowy etap do Międzyzdrojów wystartowałem tuż przed 9.00. Na początek objechałem centrum budzącego się dopiero do życia Rewala, a następnie skierowałem się drogą numer 102 do mojego celu.

Walenie w Rewalu

   Gdy w Dziwnówku ruszałem spod sklepu, przy którym zatrzymałem się by kupić sobie coś na śniadanie, nagle straciłem równowagę i nawet nie zdążyłem wypiąć nogi z SPD-ka gdy już leżałem z całym majdanem na glebie. Na szczęście prędkość była zerowa, gdyż dopiero wsiadłem na rower by ruszyć, więc i obrażenia mam niewielkie: przytarte kolano i łokieć.

Mało dramatyczne

   Po tej przygodzie niespiesznie ruszyłem dalej dobrą drogą biegnącą przez Dziwnów, Międzywodzie, Kołczewo i Wisełkę. Za Wisełką, płaski dotąd teren przeszedł w kilka stromych podjazdów i zjazdów, w związku z czym ostatnie dziesięć kilometrów do Międzyzdrojów przebiegające przez teren Wolińskiego Parku Narodowego pokonywałem wyjątkowo ślamazarnie.

Międzyzdroje

   Na miejsce dojechałem kwadrans po 13.00 i na początek pokręciłem się trochę po miasteczku wśród tłumu turystów i wszędobylskich kramów z rodzimą oraz chińską tandetą.

Aleja gwiazd

Wejście na molo

Następnie zjadłem przyzwoity obiad w knajpce przy molo i znalazłem nocleg w dosyć dziwnie urządzonym Pensjonacie.

Mój pokoik

   Po szybkim prysznicu i przebraniu się, poszedłem na przystanek busów udających się w kierunku Szczecina i po niespełna pięciu minutach oczekiwania jechałem już do stolicy województwa. Podróż w jedną stronę trwała ponad półtorej godziny, ale na szczęście miałem co czytać. Ze Szczecina wróciłem tym samym busem grubo po 22.00. Dobrze, że zapobiegliwie pomimo całodniowego upału, wziąłem ze sobą bluzę, bo wieczór jest chłodny i bez niej trochę bym zmarzł.

Dystans pokonany dziś: 49,32 km
Razem: 309,26 km