wtorek, 11 czerwca 2013

Dzień 5.

   Muchy, muchy, muchy... Prześladowały mnie cały dzień. Momentami obsiadały setkami, tak że nie było sensu ich gonić - musiałem po prostu uciekać. Wciskały się wszędzie: do ust, nosa, uszu... Jednym uderzeniem dłoni zabijałem ich kilkanaście, potrącając po drodze drugie tyle w locie. Gdy jechałem trochę szybciej, to za mną unosiła się ciemna, goniąca mnie chmura tych obrzydliwych owadów. Jak rój pszczół w kreskówce. No ale poza tym dzień był bajkowo piękny...

Słabo widać, ale jakieś pojęcie to daje

   Jako, że początkowe dziesięć kilometrów dzisiejszego etapu, to ta sama droga z Wisełki, którą pokonałem wczoraj, tyle że w odwrotnym kierunku, postanowiłem jakoś oszczędzić sobie mozolnego wspinania się na spore wzniesienia. Wypatrzyłem na mapie, że z Międzyzdrojów do Wolina biegnie linia kolejowa poprzez teren Wolińskiego Parku Narodowego, a wzdłuż niej jakaś leśna ścieżynka. Warstwice mówiły, iż tory prowadzą po w miarę płaskim terenie, czego się właśnie spodziewałem. Długo się nie namyślając tuż po 9.00 skierowałem się do dworca PKP w Międzyzdrojach, a następnie, drogą odeń biegnącą w zaplanowanym kierunku, wjechałem do Parku. Bardzo szybko leśny dukt stał się tak piaszczysty i grząski, że o jakiejkolwiek jeździe nie mogło być mowy. Dzielący mnie od Warnowa dystans około sześciu kilometrów, mniej więcej w połowie musiałem pokonać pieszo, z trudem przepychając rower przez piachy. I to wtedy właśnie przeżyłem największą inwazję much. Wokół mnie robiło się czarno, a na sobie miałem ich tyle, że zwyczajnie czułem dodatkowy ciężar. Jednak per saldo manewr ten mi się opłacił, gdyż za cenę uciążliwych owadów, skrót pozwolił zaoszczędzić mi około dziewięć kilometrów trasy i, co najważniejsze, ominąłem strome podjazdy. Z Warnowa do samego Szczecina droga biegła już po niemal zupełnie płaskim terenie, a świetna pogoda i malowniczość mijanych okolic sprawiały, że jazda była samą przyjemnością.

Droga z Warnowa do Ładzina

Śniadanie gdzieś po drodze

   Dzisiejszy szlak wiódł przez Warnowo, Ładzin, Mokrzycę Wielką, Wolin, Recław, Łąkę, Żarnowo, Miłowo, Stepnicę, Kąty, Krępsko, Modrzewie, Lubczynę (gdzie zamierzałem nocować), Pucice i Załom do Szczecina, gdzie zatrzymałem się w hotelu przy marinie nad Jeziorem Dąbie.

   W miarę oddalania się od morza mijane miejscowości przestają być turystyczne, wioski zaczynają przypominać klimatem te ze wschodniej części kraju, a krajobrazy dziczejąc pięknieją. To lubię! Tuż za Modrzewiami, by dojechać do Lubczyny, skręciłem z asfaltowej szosy w drogę wiodącą przez pola i łąki. Następne dziesięć kilometrów jechałem to po starych, wykrzywionych i poprzewracanych korzeniami drzew betonowych płytach, to po piachu. Mijałem rozległe łąki będące niegdyś polami, przeciąłem rzekę Inę po starym zapomnianym moście i napawałem się urodą tego czarownego miejsca.

Droga mi trochę zdziczała, ale za to ruch znikomy...

Łąki pomiędzy Modrzewiami, a Lubczyną

   Jak się później dowiedziałem, drogi, którymi jechałem to porzucone i nieużywane od kilkudziesięciu lat dojazdy do pól uprawnych będących obecnie łąkami. A łąki te przecina rzeka Ina wraz z wieloma wykopanymi przed dekadami kanałami melioracyjnymi, których pozostałości oglądałem jadąc.

   W ten sposób dojechałem do Lubczyny, gdzie zamierzałem znaleźć nocleg. Ale jako, że to już nie nadmorskie kurorty, zgodnie z moimi obawami i przewidywaniami, nie udało mi się. W jedynym ośrodku żeglarskim nad Jeziorem Dąbie dysponującym jakimiś domkami kempingowymi, nie było już kierownika, a cieciu nie miał kluczy ani pozwolenia by kwaterować przyjezdnych. Tak więc chcąc nie chcąc ruszyłem dalej w kierunku Szczecina częścią trasy zaplanowaną na jutro. Specjalnie się tym zresztą nie zmartwiłem, bo jazda dzisiaj była czystą frajdą. Około 18.00 znalazłem nocleg gdzieś w połowie drogi pomiędzy dzielnicą Szczecin Dąbie, a samym centrum miasta.

   I tak minął piąty dzień rejsu. Połowa czasu za mną, a dystansu nawet ciut więcej. Tęsknię już bardzo za najbliższymi, a za dzieciakami szczególnie. Ale wracać do domu i cholernego EDI wcale, a wcale mi się nie chce. Wolałbym tu ściągnąć Olę oraz maluchy i razem z nimi jechać dalej i dalej zapominając o codzienności. Uwielbiam wakacje!

Bukiecik dla Oli

Dystans pokonany dziś: 93,41 km
Razem: 402,67 km

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz