czwartek, 19 czerwca 2014

Dzień 8.

   Od pierwszego dnia gdzieś w zakamarkach głowy prześladowała mnie, zagłuszana głosem zdrowego rozsądku, jedna myśl: Przełęcz Kubalonka. Z jednej strony wiedziałem, że pokonałem już bez większych problemów dużo bardziej strome podjazdy i większe przewyższenia, z drugiej zaś pamiętałem ją z moich licznych górskich wędrówek, a przede wszystkim z czasów gdy spędzaliśmy (trzydzieści kilka lat temu) wakacje w Koniakowie i każdorazowy podjazd pod nią naszą Syrenką był mozolną wspinaczką. I ten obraz pokutował we mnie, budząc respekt i siejąc zwątpienie we własne możliwości. A to właśnie dzisiaj nadszedł ten dzień, w którym miałem się z nią zmierzyć...

   Z domu w Wiśle wyjechałem tuż po ósmej i skierowałem się do Istebnej pełen obaw. Wszystkie sakwy zostały w domu, gdyż po dzisiejszym odcinku miałem wrócić na noc do Tokarni, jechało mi się więc o niebo lepiej bez tego całego obciążenia. Jakby rower nic nie ważył. Tuż za cukiernią "U Janeczki" zaczął się podjazd, a ja czekałem. Czekałem kiedy wreszcie będzie morderczo, strasznie stromo i niekończąco się długo. Czekałem, czekałem i... nagle już byłem na górze. Tak z niczego! Nawet nie zdążyłem się porządnie spocić, a o zasapaniu w ogóle nie było mowy. Odczarowałem Kubalonkę! Duża w tym zapewne zasługa faktu, iż jechałem "na lekko", ale i tak muszę stwierdzić, że sudeckie podjazdy są dużo bardziej wymagające.

Kubalonka

   Dalej pojechałem przez Koniaków (w którym zboczyłem z trasy by zobaczyć chatkę, w której przed laty spędzaliśmy wakacje), Milówkę, Węgierską Górkę i Juszczynę, aż do Jeleśni. Raz ostro w górę, to znów szaleńczo w dół. Pięknie! Pogoda przez cały czas była znakomita, a jazda sprawiała mnóstwo frajdy. Górskie krajobrazy dodatkowo potęgowały mój zachwyt i sprawiały, że mógłbym tak jechać i jechać choćby do końca Świata...

Nasza chatka w Koniakowie

Beskidy

W oddali Babia Góra
 
   Jednak najwspanialszą chwilę przeżyłem dzisiaj, gdy po kilkudziesięciu minutach od dotarcia do Jeleśni, przyjechała po mnie Ola wraz z Majką. Jaka to radość móc po tygodniu nie widzenia się, uściskać i wycałować najbliższych, a potem wziąć córkę na kolana i tulić ją przez długie minuty. Po obiedzie spakowałem rower do samochodu i wróciliśmy do Wisły spędzić wspólnie wieczór wraz z dziadkami. Jutro Ola zawiezie mnie w to samo miejsce, w którym dzisiaj skończyłem, a ja pojadę dalej. Ponownie zobaczymy się w sobotę, na końcu czwartego etapu - w Zakopanem.

Dystans pokonany dziś: 65,14 km
Razem: 679,35 km



Profil wysokości

1 komentarz:

  1. Wyobrażam sobie jak musiało się fajnie jechać. Już samo podróżowanie rowerem po Jeleśni jest wspaniałe gdy jest słonecznie, a widoczność pozwala na upajanie się wspaniałym krajobrazem.
    Kubalonka...mnóstwo razy się pod nią podjeżdżało. Samochodem, pestka :)

    OdpowiedzUsuń