Ależ to był dzień! Dzisiejsza jazda, a właściwie "drogi" po jakich się ona odbywała, zweryfikowała całkowicie mój plan, trzymania się cały czas jak najbliżej granicy. Oczywiście wiedziałem, że nie mam co się spodziewać asfaltowych arterii i że czekać mnie będzie w większości jazda szutrówkami, ale ku memu zaskoczeniu przeważająca większość pokonanych dzisiaj kilometrów wiodła drogami pokrytymi miałkim piachem po którym po prostu nie dało się jechać. Mój rower z obciążeniem około 130 kg, na dosyć cienkich oponach po prostu zapadał się na kilka centymetrów i raptownie zatrzymywał. Kilkakrotnie w takich sytuacjach najadłem się strachu, bo niewiele brakło do upadku. Na domiar złego prawie cały dzień miałem wiatr w twarz, co też nie napawało mnie zachwytem, a gdy tylko zmuszony byłem stanem drogi zwolnić poniżej 10 km/h, bądź całkowicie zsiąść z roweru by go prowadzić, to natychmiast obsiadały mnie chmary upierdliwych much. Przypuszczam, że z całego dzisiejszego dystansu, minimum 20 kilometrów pokonałem prowadząc rower. W związku z tym, kolejne odcinki mojej trasy do Łeby będę planował tak, aby jeśli to nie będzie absolutnie konieczne, nie opuszczać asfaltu. Ale od początku...
Wstaliśmy wszyscy po 7.00 i o 8.00 zameldowaliśmy się na śniadaniu. Trzeba przyznać, że bardzo miłym właścicielom Gościńca wyraźnie zależy na oferowaniu usług najwyższej jakości, bo śniadanie było bardzo obfite, smaczne i cały czas ktoś czuwał czy nam czegoś nie brakuje. Także pokoje w części hotelowej, acz nieduże, są bardzo czyste, wygodne i mają ładną pościel. Zdecydowanie zatem polecam wybierającym się w te rejony naszego kraju, skorzystanie z usług Bojarskiego Gościńca. Po śniadaniu szybko spakowaliśmy rzeczy do auta oraz na mój rower, pożegnaliśmy się z gospodarzami i około 10.00 ruszyliśmy każdy w swoją stronę: Ola z moją mamą i dzieciakami do Łeby, a ja w kierunku Krynek.
Na początku wszystko szło jak należy. Po 10 kilometrach przyzwoitej asfaltowej drogi, dotarłem do Siemianówki. Żeby zaoszczędzić sporo dystansu, postanowiłem przedostać się na drugą stronę zalewu przejeżdżając przez zaporę na której biegnie linia kolejowa. Oczywiście wszędzie wiszą tabliczki, iż jest to nielegalne i surowo karane, ale co mi tam... pokusa była nie do odparcia.
Zapora na Jeziorze Siemianówka |
Po około 3,5 kilometrach bez żadnych przeszkód dotarłem na drugą stronę. I tu się zaczęła moja walka z piaszczystymi drogami i muchami, która trwała aż do wjechania na asfaltową drogę za Białogorcami, około 6 kilometrów przed Krynkami. Zaledwie w kilku mijanych miejscowościach takich jak Jałówka z Cerkwią Podwyższenia Krzyża Pańskiego czy Bobrownikach, mogłem liczyć na chwilę wytchnienia i podniesienia średniej prędkości dzięki utwardzonym nawierzchniom.
Cerkiew Podwyższenia Krzyża Pańskiego w Jałówce |
Na szczęście trudy jazdy rekompensowały mi piękne widoki, urokliwe, zapadłe na końcu świata wsie i przemili napotykani mieszkańcy. W niektórych wioskach piaszczysta droga zmieniała się w kocie łby, na których miałem wrażenie, że mój rower lada chwila się rozleci. Na szczęście przetrwał.
Kocie łby po byku |
W tych miejscach czas jakby się zatrzymał. Nie ma sklepów, chałupy są stareńkie, często walące się i nie uświadczysz młodzieży, ani dzieci. Krzątający się w obejściu ludzie to najczęściej staruszkowie lub w najlepszym razie osoby po sześćdziesiątce.
Typowa zabudowa przygranicznych wsi |
Niestety brak sklepów na odcinku ponad 20 kilometrów oznaczał dla mnie w pewnym momencie problem z wodą, której wypijałem mnóstwo. W końcu, gdy już zaczynała mnie boleć głowa i zdałem sobie sprawę, że jak najszybciej powinienem się napić, zagadnąłem gospodynię zrywającą truskawki w przydomowym ogródku w Ozieranach Wielkich. Oczywiście natychmiast zaoferowała mi wodę ze studni, którą sama nabrała do wiadra, a gdy dziękowałem żegnając się, kazała mi usiąść na ławeczce pod lipą i przyniosła własnego wyrobu nalewki zrobionej na miodzie z własnej pasieki i owocach lipy pod którą siedzieliśmy. Ta życzliwość i otwartość tutejszych mieszkańców nie przestaje mnie zadziwiać. Niestety pani nie pozwoliła zrobić sobie zdjęcia z powodu fryzury i umorusania. Po kolejnych pięciu kilometrach dotarłem wreszcie do asfaltowej drogi i około 18.00 wjechałem do Krynek - całkiem sporej miejscowości.
Nareszcie Krynki... |
Tu skierowałem się do sklepu kupić coś na kolację i zapytać o nocleg. Okazało się jednak, iż w Krynkach nie ma żadnego hotelu ani agroturystyki. Najbliższe miejsce, do którego mógłbym się udać to Kruszyniany - 11 kilometrów w kierunku z którego przyjechałem. Ta perspektywa słabo mi się spodobała, więc postanowiłem wymyślić coś innego, nie wymagającego dalszej jazdy, gdyż byłem już wykończony i obolały po całym dniu. W międzyczasie zadzwoniłem do Oli i okazało się, że oni też mają problemy z remontami dróg, a co za tym idzie, są jeszcze 180 kilometrów przed Łebą. Koniec końców dzięki pomocy złapanego na drodze innego turysty rowerowego, zdobyłem telefon do leśniczówki, którą wcześniej minąłem tuż za tablicą informującą o wjechaniu do Krynek (widać jej dach za pniem drzewa na powyższym zdjęciu). Zadzwoniłem i ku mojej radości pani leśniczy zgodziła się mnie przyjąć. Ba! Pamiętała mnie nawet, gdyż po zrobieniu zdjęcia ruszyłem, a ona właśnie przyjechała ze swoją koleżanką i akurat wyładowywały się z samochodu gdy je mijałem. Po kilku minutach byłem na miejscu i po krótkim przywitaniu, przejściu na "ty" oraz rozpakowaniu, stałem pod prysznicem i delektowałem się tym genialnym wynalazkiem. Gdy już doprowadziłem się do stanu należnego białemu człowiekowi, dołączyłem do mojej gospodyni Ewy i jej koleżanki Lucyny, które spędzały wieczór siedząc w ogrodzie i popijając winko. Bardzo miło nam się gadało i drinkowało prawie do 22.30. Przy okazji okazało się, że Lucyna Jurkiewicz jest dyrektorką biblioteki w Krynkach, a zarazem osobą o sporej wiedzy na temat regionu, którą chętnie dzieli się z turystami, organizując tematyczne wycieczki po okolicy. Pozwoliła mi nawet na podanie tutaj jej numerów telefonicznych dla wszystkich chętnych, którzy przebywając w Krynkach chcieliby dowiedzieć się czegoś interesującego lub zobaczyć coś poza utartymi szlakami turystycznymi. Oto one: 600 297031 i 85 7112723.
Po upewnieniu się, że Ola z mamą i dzieciakami w końcu szczęśliwie dotarli do Łeby, poszedłem spać.
Dystans pokonany dziś: 66,36 km
Dystans pokonany dziś: 66,36 km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz