Pogoda dzisiaj wybitnie nie zachęcała do spacerów. Dlaczego chmura nie wylewa całej swojej wody w jednym momencie, tylko raczy nią rowerzystę przez cały Boży dzień? Komu by to przeszkadzało?
Prawie cały dzisiejszy, niemały dystans pokonywałem w deszczu. Z wyjątkiem może kwadransa od momentu wyruszenia z Gołdapi oraz około półtorej godziny samej końcówki. Raz padało słabiej, tak że wysychałem na bieżąco, to znów intensywniej, ale nieustannie. Bardzo ograniczało mi to czerpanie przyjemności z podróżowania, spowalniało tempo, a chwilami po prostu irytowało. Dzień był ponury, ciemny i przez to mało ciekawy. W zasadzie tylko jazda. W tych krótkich momentach, gdy się nieco przejaśniało, a deszcz ustawał, próbowałem robić zdjęcia wykorzystując trochę lepsze światło. A w ogóle, to dzisiaj odwrotnie niż wczoraj, miałem pecha, bo akurat za każdym razem wzmagający się deszcz zastawał mnie na otwartych przestrzeniach bez możliwości znalezienia jakiegoś prowizorycznego choćby schronienia. Jedyny plus z tego był taki, że rad, nie rad, musiałem jechać i nie traciłem czasu na przeczekiwanie.
Ruszyłem z Gołdapi około 9.00, zrobiwszy uprzednio śniadaniowe zakupy, gdyż spodziewałem się dzisiaj po drodze raczej niewielkich miejscowości, w których często nie ma nawet sklepu. Początek jak już wspomniałem był pogodny i sympatyczny, droga numer 650 do odległego o 50 kilometrów Węgorzewa wiła się malowniczo wśród łąk i lasów, a ruch na niej był znikomy. Optymistycznie nastawiony do zaczynającego się dnia, zdobyłem się nawet na zrobienie zdjęcia jakimś kwiatkom, tylko dlatego, bo wiedziałem, że spodobają się Oli.
Po kilku kilometrach zjechałem z drogi 650 w prawo, robiąc niewielki skrót przez Włosty, Różyńsk Wielki i Boćwiński Młyn, by ponownie wpaść na drogę do Węgorzewa w Boćwince. Tam zrobiłem sobie śniadanie na przystanku autobusowym i pokrzepiony ruszyłem dalej.
Ruszyłem z Gołdapi około 9.00, zrobiwszy uprzednio śniadaniowe zakupy, gdyż spodziewałem się dzisiaj po drodze raczej niewielkich miejscowości, w których często nie ma nawet sklepu. Początek jak już wspomniałem był pogodny i sympatyczny, droga numer 650 do odległego o 50 kilometrów Węgorzewa wiła się malowniczo wśród łąk i lasów, a ruch na niej był znikomy. Optymistycznie nastawiony do zaczynającego się dnia, zdobyłem się nawet na zrobienie zdjęcia jakimś kwiatkom, tylko dlatego, bo wiedziałem, że spodobają się Oli.
Dla Oli na kompot |
Po kilku kilometrach zjechałem z drogi 650 w prawo, robiąc niewielki skrót przez Włosty, Różyńsk Wielki i Boćwiński Młyn, by ponownie wpaść na drogę do Węgorzewa w Boćwince. Tam zrobiłem sobie śniadanie na przystanku autobusowym i pokrzepiony ruszyłem dalej.
Tak zwykle jadam |
Dalsza część drogi do Węgorzewa niczym szczególnym się nie wyróżniała, a panująca aura kolorytu jej nie dodawała. Od wczoraj spotykam sporo farm wiatrowych i tak było również dzisiaj.
Po przejechaniu pięćdziesięciu kilometrów znalazłem się w Węgorzewie. I tu naszły mnie wątpliwości co robić dalej. Pogoda była paskudna, co przemawiało za tym by noclegu poszukać już i dopiero jutro ruszyć dalej. Z kolei mizerny pokonany dystans, sugerował by jednak kontynuować jazdę, bo prognoza na jutro wcale nie wyglądała optymistycznie. Po krótkim namyśle zdecydowałem się na drugi wariant i ruszyłem w kierunku odległych o prawie 80 kilometrów Bartoszyc z zamiarem znalezienia mety nie dalej niż 30 kilometrów od Węgorzewa.
Mijane miejscowości okazywały się jednak być tak małe, że nawet o jakiś sklep było trudno, o noclegu nie wspominając. Poza tym na przeważającej większości dróg, którymi dane mi było dzisiaj podróżować, nawierzchnia była w fatalnym stanie, zniszczona podobno jeszcze przez czołgi ciągnące tędy to na wschód, to na zachód w czasie II Wojny Światowej, co znacznie mnie spowalniało.
Już wtedy przeczuwałem, że chcąc, nie chcąc, będę zmuszony się spiąć i dojechać do tych Bartoszyc. Moja trasa biegła między innymi przez Trygort, Srokowo, Barciany, Kotki, Skandawę, Prosnę, Sępopol i Wiatrowiec. We wsi Krelikiejmy natknąłem się wreszcie na mały sklep spożywczy, więc mogłem sobie kupić coś na prowizoryczny obiad. Zjadłem go na ławeczce przed sklepem w towarzystwie kilku miejscowych, z którymi sobie miło pogawędziliśmy.
Od tego miejsca deszcz ustał i już do samych Bartoszyc mnie nie nękał. W związku z tym, znowu zrobiłem zdjęcie dla Oli. Tym razem żółtym kwiatkom.
Potem już tylko starałem się jak najszybciej potrafiłem, pomimo odpływu sił, pedałować do Bartoszyc, do których z radością i ulgą dotarłem około 18.30.
Szybko znalazłem hotel, rozpakowałem się, wykąpałem i teraz staram się intensywnie wypoczywać przed jutrzejszym odcinkiem. Nie jest on co prawda zbyt długi, bo tylko do Braniewa, ale dzisiejszy dzień sporo mnie kosztował i nie wiem w jakiej jutro będę formie.
Po przejechaniu pięćdziesięciu kilometrów znalazłem się w Węgorzewie. I tu naszły mnie wątpliwości co robić dalej. Pogoda była paskudna, co przemawiało za tym by noclegu poszukać już i dopiero jutro ruszyć dalej. Z kolei mizerny pokonany dystans, sugerował by jednak kontynuować jazdę, bo prognoza na jutro wcale nie wyglądała optymistycznie. Po krótkim namyśle zdecydowałem się na drugi wariant i ruszyłem w kierunku odległych o prawie 80 kilometrów Bartoszyc z zamiarem znalezienia mety nie dalej niż 30 kilometrów od Węgorzewa.
Węgorzewo |
Mijane miejscowości okazywały się jednak być tak małe, że nawet o jakiś sklep było trudno, o noclegu nie wspominając. Poza tym na przeważającej większości dróg, którymi dane mi było dzisiaj podróżować, nawierzchnia była w fatalnym stanie, zniszczona podobno jeszcze przez czołgi ciągnące tędy to na wschód, to na zachód w czasie II Wojny Światowej, co znacznie mnie spowalniało.
Fajny asfalt - rzadkość. Droga nr 650 z Węgorzewa |
Już wtedy przeczuwałem, że chcąc, nie chcąc, będę zmuszony się spiąć i dojechać do tych Bartoszyc. Moja trasa biegła między innymi przez Trygort, Srokowo, Barciany, Kotki, Skandawę, Prosnę, Sępopol i Wiatrowiec. We wsi Krelikiejmy natknąłem się wreszcie na mały sklep spożywczy, więc mogłem sobie kupić coś na prowizoryczny obiad. Zjadłem go na ławeczce przed sklepem w towarzystwie kilku miejscowych, z którymi sobie miło pogawędziliśmy.
Od tego miejsca deszcz ustał i już do samych Bartoszyc mnie nie nękał. W związku z tym, znowu zrobiłem zdjęcie dla Oli. Tym razem żółtym kwiatkom.
Pole szafranu |
Potem już tylko starałem się jak najszybciej potrafiłem, pomimo odpływu sił, pedałować do Bartoszyc, do których z radością i ulgą dotarłem około 18.30.
Szybko znalazłem hotel, rozpakowałem się, wykąpałem i teraz staram się intensywnie wypoczywać przed jutrzejszym odcinkiem. Nie jest on co prawda zbyt długi, bo tylko do Braniewa, ale dzisiejszy dzień sporo mnie kosztował i nie wiem w jakiej jutro będę formie.
Dystans pokonany dziś: 127,73 km
Razem: 428,47 km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz