Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku w bartoszyckiej jednostce wojskowej stacjonował mój dziadek.
|
Tutaj służył,... |
|
... a tutaj mieszkał: ulica Mickiewicza 1 |
Przyjechał tu z południa Polski wraz ze swoją niedawno poślubioną, francuską żoną, poznaną w obozie jenieckim na terenie Niemiec, oraz kilkuletnią córką, która w przyszłości miała zostać moją mamą. Miał wtedy nieco ponad trzydzieści lat, był młody, głowę miał pełną planów oraz idei, nieważne jakiego koloru, i jasno patrzył w powojenną przyszłość. Po co go akurat tu wysłano, jaką miał misję, jakie mu zadania wyznaczono, jakiej sprawie służył - nie wiem i nigdy się już nie dowiem. O takich jak on zwykło się mówić, że na danym terenie umacniali władzę ludową, ale jest to jedynie ogólnik. Jakoś nigdy nie interesowała mnie specjalnie przeszłość mojego dziadka, nigdy go nie wypytywałem, nie dociekałem... To nie są ważne sprawy dla młodych ludzi. Dopiero gdy okazuje się, że jest już za późno, bo nie ma kogo zapytać, przychodzi refleksja: co ja właściwie wiem o swoim dziadku? I spacerując dzisiaj rano po Bartoszycach takie mnie właśnie myśli naszły. Niestety muszę otwarcie przyznać, że wiem o nim bardzo niewiele, zgoła nic, z wyjątkiem faktów oczywistych. Jego przeżycia, radości, bolączki, plany jakie miał i co z nich zostało - to wszystko dla mnie kiedyś nie istniało, nie przyszło mi nawet do głowy, że dziadek też mógł je mieć. Dziadek, to był dziadek - odwiedzić, pożartować, zjeść wspólny posiłek, poopowiadać trele-morele, dostać jakiegoś grosza i tyle. To prawda, dziadek nie był moim ukochanym dziadziusiem, nie miałem z nim szczególnie bliskiego kontaktu, co wynikało po części z faktu, iż był on osobą szalenie zasadniczą i surową, a po części, że pomiędzy nim, a moją mamą zawsze iskrzyło, głównie z powodu absolutnie przeciwstawnych poglądów politycznych, a niemal identycznych charakterów. A dzieci to czują i ta niechęć im się niestety udziela. Nie zdążyłem, więc za życia poznać Józefa Jonaka, tak jak chciałbym to zrobić dzisiaj. Podczas porannej przechadzki ulicami Bartoszyc, tak sobie rozmyślając i próbując odfiltrować z oglądanych miejsc to czego jeszcze nie było w tamtym czasie, starałem się zobaczyć to miasto, takim jakim on je widział przechadzając się ubrany w oficerski mundur i stukając podkutymi butami. Chciałem usłyszeć choć słabe echa tych kroków, zobaczyć ślady jego tutaj bytności... i gdy już wydawało mi się, że nic z tego nie wyjdzie, zatrzymała mnie mocno starsza pani tymi, zapewne ze starczego roztargnienia wynikającymi, słowami:
Józiu, a Ty skąd się tu wziął? Przecież Ciebie na południe kraju przenieśli. Kiedy Ty wrócił i na co tera jak władzy ludowej już nie ma? Ale to nawet dobrzi, że wrócił. Przyjdziecie do nas z Trudą, harmoszku weźmisz i pośpiewamy razem jak kiedy. No tak... tylko moj Wladzio nieboszczyk... Wnet będzie dwadzieścia roków jakem go pochowała... Dobry chłop był, tylko jak wy razem wypili, oj to wtedy strach! A Twoja mała Ala, to już pewno pannica... Szkoły pokończyła, jak moje chłopaki... A Ty Józiu też już nie taki młody jakem Cię ostatnio widziała. Ile to już roków nazad będzie?...
Mogło tak być, byłem na to przygotowany gdy starsi ludzie mi się z zaciekawieniem przyglądali. Jestem przecież do dziadka bardzo podobny. Ale widocznie ich zainteresowanie wynikało z innego powodu, albo po prostu nie mieli odwagi podejść i zapytać? W końcu życie to nie film
"Mała Moskwa". Zresztą dziadek nie stacjonował w Bartoszycach zbyt długo, więc któż by go miał jeszcze pamiętać? Ja pamiętam. Dziadek odszedł w 1995 roku. Mam nadzieję, że nie musiał się wstydzić swojej przeszłości.
Trzeba przyznać, że Bartoszyce to bardzo ładne i zadbane miasteczko. Jako, że planowany do przejechania dzisiaj dystans nie był zbyt długi, pozwoliłem sobie, przed wyruszeniem, na półtoragodzinne pobieżne zwiedzanie i na trasę ruszyłem dopiero około 11.00.
|
Ryneczek |
Najpierw jechałem drogą numer 512 aż do
Górowa Iławeckiego. Teren znowu to wznosił się, to opadał, co kosztowało mnie sporo sił. Zwłaszcza, że po wczorajszym odcinku byłem dosyć obolały (zwłaszcza kolana) i nie do końca zregenerowany. Ale zarówno pogoda jak i widoki z nawiązką rekompensowały mi wszystkie trudy.
|
Znowu pagórki... |
|
... i znowu żółte kwiatki dla Oli |
Z Górowa Iławeckiego pojechałem w kierunku
Lelkowa i dalej na
Krzekoty, by tuż za nimi skręcić w lewo na biegnący przez
Wyszkowo łącznik do drogi numer 507, prowadzącej wprost do
Braniewa. Wcześniej jadąc przez
Stegi Małe, mijałem intrygujące ruiny budynku, na którym nie było żadnej tabliczki z informacją czemu lub komu kiedyś służył. Za to naprzeciwko przy swojej chatynce siedziała starowinka, którą o to zagadnąłem. Niestety miała ona bardzo blade pojęcie, przy tym mówiła miejscową gwarą, tak, że rozumiałem co drugie zdanie. Ale z jej słowotoku wynikało jasno, że ludzie są źli, zniszczyli wszystko, wykupili by obrócić w ruinę i niedługo będzie jeszcze gorzej w całej Polsce. Przynajmniej pożegnała mnie życząc szczęścia i nie złorzecząc na cały świat.
|
Co to kiedyś było? |
|
Zgorzkniała staruszka |
Dojeżdżając do
Lelkowa postanowiłem zatrzymać się pod sklepową wiatą gdyż zanosiło się na deszcz. I dobrze zrobiłem, bo dosłownie kilka minut później lunęło bardzo intensywnie. Szczęśliwie padało zaledwie kilka minut. Po wjechaniu na drogę 507 pozostało mi do
Braniewa zaledwie 20 kilometrów, które pokonałem w dobrym tempie, zatrzymując się tylko raz po wieczorny całopolowy bukiet dla Oli.
|
Niestety, były tylko fioletowe... |
Po dotarciu do
Braniewa szybko zameldowałem się w
hotelu "Warmia" i od razu wlazłem pod prysznic. Gdy spod niego wyszedłem, na dworze była burza i lało. Tak więc spacer po mieście zostawiam sobie na jutrzejszy poranek.
Co do planów na jutro, to chciałbym dotrzeć do
Gdańska. Zobaczę jak będzie z moimi kolanami, bo to ponad 100 kilometrów. Do
Łeby mam już tylko 152 kilometry... w linii prostej ;)
Dystans pokonany dziś: 77,91 km
Razem: 506,38 km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz