Ale się dzisiaj wpakowałem... W konsekwencji zamiast być w Zgorzelcu przed 9.00 po niecałych trzech godzinach jazdy jak planowałem, dotarłem na miejsce grubo po 10.00. A wszystko przez zbytnie zaufanie do map i osób wytyczających szlaki rowerowe.
Wstałem o 5.00 i w podnieceniu związanym z rychłym spotkaniem z Olą i dzieciakami, szybko się pozbierałem, spakowałem, tak, że o 6.00 startowałem spod hotelu w mój ostatni, niedługi odcinek trzeciego etapu wyprawy wokół Polski. Poranek był rześki, pogodny, a z minuty na minutę robiło się cieplej. Pierwsze dwanaście kilometrów przez Dobrzyń oraz Sanice jechało mi się znakomicie pustymi i niezłymi drogami. Jednak po dojechaniu do Sobolic nagle skończył się asfalt, a szlak prowadził wgłąb lasu. Chcąc nie chcąc podążyłem nim, zwłaszcza, że jego początkowy fragment nie był wcale taki zły i dało się jechać około 10 km/h. Niestety po kilkuset metrach twarda leśna ścieżka zamieniła się w głęboki, suchy piach, tak, że o dalszej jeździe nie było mowy - musiałem zsiąść z roweru i następne siedem kilometrów prowadzić go z trudem przez grząski teren. I gdyby to był kolejny zwykły dzień mojej wycieczki, to pomimo nachalnych much, wcale bym nie narzekał, tylko spokojnie brnął tą 'plażą' aż do jakiejś utwardzonej drogi. Ale wiedziałem, że Ola wyjechała po mnie z domu o 5.30 i zgodnie z naszą umową, przed 9.00 będzie w Zgorzelcu, a ja na pewno nie zdążę. A jeszcze czekała nas jazda do Rabki po dzieci i też nie chcieliśmy tam być później niż o 15.00. Gdy wreszcie kwadrans przed 9.00 wydostałem się z lasu na w miarę normalną drogę w Bielawie Dolnej, do celu wciąż pozostawało mi ponad dwadzieścia kilometrów. Dziesięć minut później zadzwoniła Ola, że jest na miejscu i czeka, więc gdy tylko wjechałem w końcu na drogę numer 351, przycisnąłem mocniej na pedały i bez marudzenia, nie tracąc czasu na rozglądanie się i kontemplowanie okolic, pomknąłem w jej kierunku.
Umówieni byliśmy na parkingu przy zgorzeleckiej Plazie, i gdy tam dojechałem, Ola akurat stała przy aucie.
Ależ to jest zawsze radość zobaczyć się po tylu dniach rozłąki! Nie potrafiliśmy się nagadać, pomimo, iż codziennie rozmawialiśmy telefonicznie. Nasze gadulstwo spowolniało mój proces metamorfozy z rowerzysty w normalnego (tyle o ile) białego człowieka, ale w końcu się udało.
Kilkanaście minut później byłem już przebrany, odświeżony, rower rozkulbaczony i zamontowany na bagażniku, a sakwy w aucie - mogliśmy ruszać w kierunku domu.
Tym samym dobiegł końca trzeci etap mojego objazdu Ojczyzny wzdłuż jej granic. Następny, czwarty, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, w 2015 roku ze Zgorzelca do Chałupek. Zobaczymy...
Na razie dziękuję za uwagę i zapraszam za dwa lata ;-)
Wstałem o 5.00 i w podnieceniu związanym z rychłym spotkaniem z Olą i dzieciakami, szybko się pozbierałem, spakowałem, tak, że o 6.00 startowałem spod hotelu w mój ostatni, niedługi odcinek trzeciego etapu wyprawy wokół Polski. Poranek był rześki, pogodny, a z minuty na minutę robiło się cieplej. Pierwsze dwanaście kilometrów przez Dobrzyń oraz Sanice jechało mi się znakomicie pustymi i niezłymi drogami. Jednak po dojechaniu do Sobolic nagle skończył się asfalt, a szlak prowadził wgłąb lasu. Chcąc nie chcąc podążyłem nim, zwłaszcza, że jego początkowy fragment nie był wcale taki zły i dało się jechać około 10 km/h. Niestety po kilkuset metrach twarda leśna ścieżka zamieniła się w głęboki, suchy piach, tak, że o dalszej jeździe nie było mowy - musiałem zsiąść z roweru i następne siedem kilometrów prowadzić go z trudem przez grząski teren. I gdyby to był kolejny zwykły dzień mojej wycieczki, to pomimo nachalnych much, wcale bym nie narzekał, tylko spokojnie brnął tą 'plażą' aż do jakiejś utwardzonej drogi. Ale wiedziałem, że Ola wyjechała po mnie z domu o 5.30 i zgodnie z naszą umową, przed 9.00 będzie w Zgorzelcu, a ja na pewno nie zdążę. A jeszcze czekała nas jazda do Rabki po dzieci i też nie chcieliśmy tam być później niż o 15.00. Gdy wreszcie kwadrans przed 9.00 wydostałem się z lasu na w miarę normalną drogę w Bielawie Dolnej, do celu wciąż pozostawało mi ponad dwadzieścia kilometrów. Dziesięć minut później zadzwoniła Ola, że jest na miejscu i czeka, więc gdy tylko wjechałem w końcu na drogę numer 351, przycisnąłem mocniej na pedały i bez marudzenia, nie tracąc czasu na rozglądanie się i kontemplowanie okolic, pomknąłem w jej kierunku.
Umówieni byliśmy na parkingu przy zgorzeleckiej Plazie, i gdy tam dojechałem, Ola akurat stała przy aucie.
Zgorzelec czyli KONIEC |
Ależ to jest zawsze radość zobaczyć się po tylu dniach rozłąki! Nie potrafiliśmy się nagadać, pomimo, iż codziennie rozmawialiśmy telefonicznie. Nasze gadulstwo spowolniało mój proces metamorfozy z rowerzysty w normalnego (tyle o ile) białego człowieka, ale w końcu się udało.
Ola, jak widać po sposobie parkowania, lubi stringi |
Kilkanaście minut później byłem już przebrany, odświeżony, rower rozkulbaczony i zamontowany na bagażniku, a sakwy w aucie - mogliśmy ruszać w kierunku domu.
Czas do domu... |
Tym samym dobiegł końca trzeci etap mojego objazdu Ojczyzny wzdłuż jej granic. Następny, czwarty, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, w 2015 roku ze Zgorzelca do Chałupek. Zobaczymy...
Na razie dziękuję za uwagę i zapraszam za dwa lata ;-)
Dystans pokonany dziś: 42,33 km
Razem: 778,01 km
Cały trzeci etap:
Dotychczasowe etapy razem: